W zeszły piątek, 21 listopada odbyła
się huczna premiera kolejnej, trzeciej już, części z serii
„Igrzyska Śmierci”. Jest to początek końca, bowiem „Kosogłos”
jest ostatnią książką Suzanne Collins z tej serii, na podstawie
której kręcone są filmy. Gdy usłyszałem, że reżyser postanowił
podzielić ostatnią z części jednej z moich ulubionych powieści,
pomyślałem, że jest to zwykły chwyt marketingowy, nic więcej.
Jednakże, opowiedzenie tak obszernej i bogatej w szczegóły książki
w dwugodzinnym filmie jest jak porwanie się z motyką na Księżyc.
Fani nie wybaczyliby reżyserowi ukrócenia niezwykle rozbudowanych
wątków i przedstawieniu tej zupełnie innej niż poprzednie
historii. Dlatego uważam, że podział „Kosogłosa” na dwoje
było świetną decyzją, dającą reżyserowi pole do popisu. Czy je
wykorzystał? Moim zdaniem zrobił to całkowicie.
Postanowiłem, że pójdę do kina
jeszcze w ten sam weekend, ponieważ na portalach społecznościowych
pojawiało się wiele spoilerów. Już po początkowej scenie
wiedziałem, że podjąłem dobrą decyzję. Lawrence w pełni
wykorzystał niektóre wątki, które w książce nie zrobiły na
mnie tak wielkiego wrażenia jak w ekranizacji (The Hanging Tree),
jak również możliwości aktorów. Na uwagę zasługują tu role
zdobywczyni Oscara Jennifer Lawrence jako Katniss Everdeen, czy Josha
Hutchersona jako Peety Mellark, który ciężką pracą wypadł tu
świetnie. Jednak moją ulubioną kreacją jest ta stworzona przez
Elizabeth Banks, jak i przez Sama Claflina, czyli Effie Trinkett oraz
Finnick Odair. Przemiana Effie, barwnej obywatelki Kapitolu w
mieszkańca Dystryktu 13, gdzie uważa się za „więźnia
politycznego” daje nam wiele do myślenia. Podobnie Finnick i jego
tęsknota za ukochaną. Jak dla mnie role te są co najmniej godne
uwagi. Przedstawienie pozostałości po dawnych Dystryktach jak i
ludzi desperacko próbujących zmienić swój los walcząc z
bezlitosnym Kapitolem, wywołuje we mnie strach, gdyż wydarzenia
przedstawione w serii nie są niemożliwe w naszym świecie. Mimo iż
wydarzenia dzieją się w odległej przyszłości, nie znaczy to, że
nie mogą spotkać naszych potomków. Wizja Lawrenca bardzo mnie
poruszyła i traktuję ekranizację prawie na równi z powieściami.
Mimo wielkiego niewypału części pierwszej, dzięki zmianie
reżysera seria filmowa zyskała renomę. Dlatego z niecierpliwością
czekam na zakończenie serii i serdecznie polecam pierwszą część
„Kosogłosa”.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńKompletna zapchajdziura kinowa na koniec roku.
OdpowiedzUsuńCytując czytane obecnie wywiady z Quentinem Tarantino i odnosząc się do obejrzanego właśnie "Igrzyska Śmierci: Kosogłos Część 1".
"..Większość obecnie produkowanych filmów wygląda mdło, jakby wyszła spod jednej i tej samej ręki. Jest martwa, sztywna, bez wdzięku.."
Koniec cytatu.